Didier Le Bail jest doradcą ds. zdrowia i naturopatą (osobą leczącą metodami naturalnymi) w Vincennes. Od 2006 r. jest również dziennikarzem w Rebelle-Santé oraz autorem książki o witaminie D: «Et si vous manquiez de vitamine D?»1. Założył też blog całkowicie poświęcony temu tematowi: viamined.over-blog.com.

IZON (Instytut Ochrony Zdrowia Naturalnego): Bije Pan na alarm w sprawie niedoboru witaminy D – problemu, który dotyczy większości obywateli w Europie. Co złego wynika dla nas z faktu, że mamy niedobór witaminy D?

Didier Le Bail: Stały brak witaminy D ma wpływ na nasze zdrowie zarówno bezpośrednio, jak i w dłuższej perspektywie czasu.

Niemowlę, które, począwszy od okresu prenatalnego, nie otrzymywało wystarczającej dawki witaminy D, może zachorować na ostre zapalenie oskrzelików i może okazać się to na tyle groźne, że spowoduje konieczność hospitalizacji dziecka. A jeśli niedobór witaminy D będzie się utrzymywał, to po kilku latach to samo dziecko może zachorować na astmę lub chorobę autoimmunologiczną, na przykład na cukrzycę typu 1.

Jako nastolatek będzie bardziej narażone na zaburzenia metaboliczne (nadciśnienie, hiperglikemię itp.). A u progu dorosłości być może zdiagnozuje się u niego stwardnienie rozsiane…

Z kolei u kobiety ciężarnej, u której wystąpi znaczny niedobór witaminy D, wzrośnie prawdopodobieństwo wystąpienia tzw. cukrzycy ciążowej oraz stanu przedrzucawkowego. Zestresowany mieszczuch, który nie ma czasu, by systematycznie poddawać się działaniom promieni słonecznych, stopniowo traci odporność na infekcje oddechowe. Natomiast kobieta w okresie menopauzy, u której występuje niedobór witaminy D, będzie idealną kandydatką do dołączenia do grona pacjentów cierpiących na osteoporozę.

No i wreszcie dochodzimy do problemów zdrowotnych osób starszych, które – jeśli stale brakuje im witaminy D – mają słabsze nogi, szyję, łatwiej ulegają upadkom i, oczywiście, są bardziej narażone na złamania. Mogą też mieć problem z utrzymywaniem moczu. Ogólnie rzecz biorąc, oddziaływanie witaminy D na zdrowie jest niezwykle pozytywne i potwierdzone danymi dotyczącymi ryzyka śmierci. Jak zresztą mogłoby być inaczej, skoro właśnie najbardziej zabójcze choroby, zwłaszcza nowotwory oraz choroby serca i naczyń krwionośnych, jak najściślej wiążą się z niedoborem witaminy D!

IZON: Pana wnioski wynikają z badań naukowych uznanych przez wielu lekarzy i naukowców z Europy i Stanów Zjednoczonych. Dlaczego zatem na przykład francuskie władze ds. zdrowia wciąż tak nieufnie podchodzą do witaminy D, której zalecane dzienne spożycie pozostaje na bardzo niskim poziomie (200 j.m. dziennie)?

Didier Le Bail: Sytuacja zaczyna zmieniać się na lepsze, ale… oczywiście nie we Francji! Jak to już nieraz bywało, również i tym razem rolę prekursorów odegrali nasi przyjaciele Amerykanie. Mniej więcej rok temu podnieśli maksymalną dawkę dzienną przyjmowaną doustnie z 2000 do 4000 j.m., a zalecane dzienne spożycie z 200 do 600 j.m. (jednostka międzynarodowa, czyli jednostka, w której podawana jest ilość danej substancji). Władze ds. zdrowia w Unii Europejskiej analizują obecnie na nowo swoje stanowisko w sprawie zalecanych ilości składników odżywczych, w tym witaminy D. Wyników tych rozważań należy się spodziewać pod koniec 2012 r. Oczywiście europejscy eksperci uwzględnią nowe normy, które już są stosowane w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Na razie w Europie dopuszczalny maksymalny poziom wynosi 2000 j.m. dziennie. Jeśli chodzi o francuskie władze ds. zdrowia, to należy się spodziewać, że zaczekają, aż dojdzie do zmian na szczeblu europejskim, i dopiero wtedy zareagują, starając się jak najwierniej podążyć szlakiem wytyczonym w Ameryce Północnej. W każdym razie należy mieć nadzieję, że tak właśnie się stanie.

Jeśli ktoś jest neofitą w tym zakresie, to oczywiście przytoczone przeze mnie liczby nic mu nie powiedzą. Tym bardziej, że w tym, co mówię, brakuje jeszcze kilku bardzo ważnych danych:

1. Szacuje się, że organizm zdrowego człowieka, żyjącego mniej więcej w takich warunkach klimatycznych jak my, zużywa dziennie około 4000 j.m. witaminy D.

2. 90–95% witaminy D dostarcza nam słońce. Resztę pobieramy wraz z pożywieniem, głównie w postaci tłustych ryb. Jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy poziom 4000 j.m., to z tego wynika, że sama tylko synteza przez skórę musi zapewnić nam od 3600 do 3800 j.m., a brakujące 200–400 j.m. powinniśmy przyjąć w pożywieniu (przykładowo w 100 g wędzonego łososia znajduje się około 400 j.m. witaminy D).

3. W naszych warunkach klimatycznych przez sześć długich miesięcy (mniej więcej od października do marca) synteza witaminy D przez skórę nie jest w ogóle możliwa. Czyli przez cały tak długi okres organizm korzysta z zapasów zgromadzonych w tkankach, a te często okazują się bardzo w tę witaminę ubogie! W takiej sytuacji rozwiązaniem jest oczywiście konsekwentne uzupełnianie braku witaminy D poprzez przyjmowanie jej doustnie, nawet w ilości 4000 j.m. dziennie, jeśli badanie krwi wykaże znaczny jej niedobór.

Należy zatem zapamiętać, że osiągnięcie pełnego zalecanego dziennego spożycia poprzez spożycie odpowiedniej ilości pokarmów zawierających witaminę D wcale nie oznacza, że zaspokoiliśmy 100% dziennego zapotrzebowania na nią. Zalecane dzienne spożycie we Francji odpowiada zaledwie jednej dwudziestej – tak, właśnie jednej dwudziestej! – dziennego zapotrzebowania na witaminę D!

Aby wszystko było zupełnie jasne, dodam, że wartość progową, czyli 4000 j.m. dziennie, można czasem przekraczać, jeśli wymaga tego sytuacja danej osoby. Badania prowadzone przez najlepszych specjalistów od witaminy D pokazują, że można przyjmować nawet 10 000 j.m. dziennie przez wiele miesięcy bez żadnych skutków ubocznych. Ale jeśli u kogoś w rodzinie były przypadki kamienia nerkowego, należy zapytać o zdanie lekarza, zanim dana osoba zacznie przyjmować tak wysokie dawki witaminy D.

IZON: Skoro wszyscy cierpimy na niedobór witaminy D, to co możemy zrobić – każdy z nas indywidualnie oraz wszyscy razem – aby przeciwdziałać temu zjawisku? Jak możemy wpłynąć na urzędy, aby zmieniły swoją politykę wobec niedoboru witaminy D?

Didier Le Bail: Jeśli chodzi o mnie, to zdecydowałem się wystąpić w roli bijącego na alarm i wydałem książkę: Et si vous manquiez de vitamine D? Ta pozycja, która ma wstrząsnąć społeczeństwem, wpisuje się w trend zainicjowany przed kilku laty przez największych specjalistów od witaminy D, i ma zaalarmować szerokie kręgi społeczeństwa o światowej epidemii niedoboru witaminy D. W 2010 r. apel ogłoszony przez Davida Servan-Schreibera i 39 innych francuskich i zagranicznych naukowców, pozwolił na uświadomienie zarówno społeczeństwu, jak i lekarzom, jak ważna jest witamina D w zapobieganiu osteoporozie, chorobom serca i naczyń krwionośnych oraz nowotworom. Ale teraz zdobytą wiedzę trzeba ugruntować. Do tego potrzebna była publikacja na temat witaminy D opracowana w języku francuskim. Ta blisko 400-stronicowa książka, w całości poświęcona witaminie D, stanowi moją osobistą cegiełkę, którą dokładam do naszej wspólnej budowli.

Jeśli natomiast chodzi o uświadamianie urzędów, to według mnie najlepiej jest uderzyć tam, gdzie najbardziej boli, czyli poruszyć kwestie finansowe! Suplementy witaminy D nie są drogie. Inwestycja, jakiej wymaga znalezienie optymalnego stężenia w surowicy i niedopuszczenie do rozwoju wielu groźnych chorób przewlekłych, jest naprawdę niewielka i zupełnie nieporównywalna z olbrzymimi kosztami społecznymi, które pociąga za sobą zdiagnozowanie tych chorób. Badanie przeprowadzone w 2008 r. wśród weteranów armii amerykańskiej pokazało, że osoby z niedoborem witaminy D wydawały rocznie na zdrowie o 39% więcej niż te, u których jej poziom był prawidłowy. Z kolei inne, bardzo poważne badanie, przeprowadzone w 2009 r., dowiodło, że oszczędnie liczony koszt epidemii niedoboru witaminy D w Europie należy szacować na 187 mld euro! Dlatego nie można już w żaden sposób bronić się przed stwierdzeniem, że „czynnik witaminy D” jest po prostu bardzo ważny – zarówno pod względem zdrowotnym, jak i finansowym.